Szczyrk to było kiedyś takie zaje….e miejsce

Bez dwóch zdań Szczyrk to kolebka polskiego snowboardingu. Na początku lat dziewięćdziesiątych zjeżdżały się tam najmocniejsze skejtowe kru, zazwyczaj pojeździć na Skrzycznem, ówczesnej górze mocy. Właściwie to można było być pewnym iż napotkana osoba na snowboardzie (do której z przyspieszonym biciem serca się podbijało i zagadywało) prawie na pewno była związana w tych początkowych latach z deskorolką.

Przesiadka na Skrzycznem. Z wolnego krzesełka na którym zawsze było zimno, na jeszcze wolniejsze. Nie zawsze były tam kolejki, a dla spragnionych wszędzie znalazło się miejsce do jazdy. Właściwie dokładnie pod tym wyciągiem, pierwsi polscy freeriderzy odkrywali swoje pierwsze linie. Mimo postawionego zakazu kilka lat później, i absolutnym braku poszanowania jakichkolwiek reguł, przejazd „pod wyciągiem” prócz elementów lansu (tak czasem było to odczytywane), był tak naprawdę testem umiejętności, z bonusami typu pnie, leżące bale, domki, hydranty, przy naturalnie różorodnym nachyleniu stoku i bardzo różnej grubości pokrywy śnieżnej. Ale kto wtedy zwracał uwagę na takie szczegóły!

W przeciwieństwie do kurortów takich jak Zakopane, miejscowość była tak mała, że bywały momenty dominacji na ulicy bądź na stoku, co było swoistym ewenementem w latach kiedy prawie każdy snowboardzista był wytykany palcami. Nie ma nawet co wspominać o modzie na ultraszerokie spodnie w połączeniu z post punk farbowaniem włosów i kolczykami, np. w nosie co w tamtych latach było bardziej prowokacyjne niż obecnie zmiana płci.

Ale przejdźmy do wątku głównego. Śnieg. Obojętnie ile go było, zawsze była dobra sesja. Nikt nie rozróżniał freeride od freestyle czy od jibbingu, jak jeździłeś na snowboardzie po prostu robiłeś to wszystko.

Dziewczyny na snowboardzie. To bardzo ciekawy temat, który początkowo tak naprawdę nie istniał (mówimy to o początku lat dziewięćdziesiątych). Stopniowo coraz więcej osób przekonywało się do jazdy, nie tylko z zamkniętych „enklaw skejtów” ale poczciwych randomów, którym zwyczajnie się to spodobało.

Najlepsze bywały powroty na kwaterę. Samochody? Korki? Nikt specjalnie nie miał w głowie aby się spieszyć. Ewentualnie przygotować się na wieczorne wyjście do legendarnej już „Hacjendy” o której winien powstać chyba oddzielny film dokumentalny, a może i komedia.

Poniżej esencja zbuntowanego stylu bez jakichkolwiek ograniczeń i pitolenia. Mikser i jego stylowy melon w miejscu gdzie często dochodziło do rękoczynów, jeśli była tam kolejka (narciarzy oczywiście).

Taki mały fleszbek udało się popełnić dzięki (oczywiście wtedy analogowym) zdjęciom Jakuba Stępnia, na których możecie zobaczyć łódzkie deskrolkowe kru z trikami Kuby „Młodego” Sześniaka i legendy sceny skate Igora „Miksera” Tomaszewicza.

 

Do zobaczenia na śniegu!

 

Piotr Dabov

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress