Bologna Skate Trip

W tym roku USA i California, była także Portugalia, a jeszcze wcześniej Włochy. W 19 numerze Dizastera pojawiła się relacja Przemka Hipplera ze skate tripu Vans Team Polska.

Kto z nas nie marzył, by rzucić wszystko i jechać na skate tripa? Bawić się dobrze, pić browary i beztrosko jeździć na desce. Chyba każdy o tym myśli i ciągle planuje gdzie by tu wyruszyć. Taka natura skejta. Ja dzięki Piotrkowi, firmie Vans i kilku innym sponsorom dwa razy do roku mam okazję pojechać właśnie na taki tour…

 

Na zajebistych kanałach było kilka kałuż i zdechłe szczury!

O samym wyjeździe dowiedziałem się w sobotę, a już w poniedziałek jechaliśmy całym składem do gorącej Italii. Kierunek Bolonia przez Czechy i Austrię. Wiadomo, w Czechach moja twarz przypominała facjatę chińskiego zwiadowcy. Szybki skejt na krawężniku i następny przystanek w Austrii. I jeb, tutaj niczym gwiazdy znaleźliśmy się w blasku fleszy. Fleszy fotoradaru… Po czternastu godzinach podróży wreszcie dotarliśmy na miejsce. Przywitała nas tam bardzo sympatyczna Ewa, mieszkająca już dziesięć lat we Włoszech.

 

W Bolonii jest bardzo dużo kościołów i katedr, ale Ewa jest tylko jedna! Wspaniale nas ugościła!

Sama Bolonia to miasto, które nie rozwinęło się od co najmniej szesnastu lat. Ludzie żyją tam powoli, w bezstresowym klimacie. A jeśli będziesz chciał zjeść coś więcej, oprócz pity z serem, to radzę ci wyjść do restauracji między 12 a 14. W innych godzinach będziesz musiał zadowolić się pitą. Skateboardowa scena Bolonii ma się bardzo dobrze. Znajdziesz tam wielu kątowych wyjadaczy jak i kolumbijskich, streetowych rzutników. Mają gdzie rozwijać talenty. Mogą wybierać pomiędzy ogromnym bowlem z mini-parkiem dookoła (Dreamland Park) lub bardzo rozwojowym, krytym skateparkiem.

 

Pierwszego dnia ruszyliśmy na spot z murkami i kilkoma schodami. Po szybkiej rozgrzewce udaliśmy się na spot z dziesięciometrową porką, zaczynającą się od pasa. Rafał po trzygodzinnej walce niestety poległ (nic straconego jeszcze kiedyś tam wrócimy!) Pod koniec dnia pojechaliśmy na kryty park, ale nie na żaden z tych zatłoczonych rowerami i hulajnogami pałętającymi się pod nogami. Co to, to nie! Skatepark wyłącznie dla desek, a rowery i rolki miały obok oddzielne skateparki – marzenie wszystkich riderów. Na parku czekali na nas lokalsi i skejci z innych miejscowości. Cieszę się, że przyjechali specjalnie po to, by pojeździć z nami. Zajawa.

Kolejny dzień to Dreamland park. Nazwa „Dreamland” idealnie odzwierciedla ten park. To nie jakiś “bowlik” po kolana ze schowanym kopingiem, tylko prawdziwy bowl z pionowymi kątami, loopem i betonem, na którym nie masz możliwości się poślizgnąć. Tutaj mogę się pochwalić – robiłem chyba życiówkę w airach. Ciekawe kiedy w Polsce doczekamy się miejscówek takiego pokroju… Po dość długiej i wyczerpującej sesyjce na Dreamlandzie postanowiliśmy jeszcze wpaść na kryty skatepark, gdzie znów pośmigaliśmy z tamtejszymi zawodnikami i zjedliśmy przepyszną, prawdziwie włoską pizzę.

 

W czwartek pogoda nie dopisywała. Jednak Rafał z Andrzejem nie za bardzo się tym przejęli i poszli atakować poręcz z ośmiu schodów. Po dwóch próbach, ni stąd, ni zowąd pojawił się cieć – klasyczny scenariusz na zajebistych spotach – jak na ironię w koszulce Vansa, który próbował wyrzucić nas z miejscówy. Po negocjacjach z “cerberem” chłopaki dostali bonus w postaci dwóch prób. Akcja pod presją oraz z nutką adrenaliny pomogła bo najpierw Modrana wrzucił Frontside Feebla, a od razu po nim Backside 50-50 skleił Andrzej. Podobno na tej poręczy nigdy wcześniej nie poleciało nic lepszego, także szacun chłopaki! Rozpadało się na dobre i nie pozostało nam nic więcej, jak pojechać na nasz ukochany, kryty skatepark. Tam z chłopakami kulturalnie się podchmieliliśmy. Jednak Guga i Mordor pociągnęli melanż trochę dłużej, czego efektem była wielka szrama na szyi tego drugiego. Brawo!

Znalazł się również czas na przechadzkę turystyczną. Zwiedziliśmy trochę starego miasta, jak typowe Janusze kupiliśmy pamiątki, a Piotrek jako zagorzały katolik, zapalił świeczkę w bazylice św. Piotra. Spotkaliśmy się też z modelką do lookboka Nervousa, która wpadła w oko Andrzejkowi. Romantyk nie mógł się powstrzymać i wyrazem szczerej miłości podarował jej cukierka. Jestem dumny Andrzej!

 

Zmęczeni, ale szczęśliwi: Dabov, Modranka, Hippler.

Cztery dni deski i przygód podsumowaliśmy pożegnalną kolacją z Ewą, spakowaliśmy się i wystartowaliśmy w drogę powrotną na stare śmieci. Warto było teleportować się na chwilę gdzie indziej.

Wielkie dzięki Piotrkowi, firmie Vans, localsom za dobre sesyjki, chłopakom za motywację i dobry vibe na desce. Miłoszowi za najlepsze foty, a przede wszystkim chciałbym podziękować Ewie – skejt mamie naszego szybkiego touru.

Do następnego!

 

tekst: Przemysław Hippler
zdjecia: Miłosz Rebeś / RBS Photo

main photo: Andrzej Kwiatek, 50-50, fot. Miłosz Rebeś

 

Dodaj komentarz

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress