Miałem rower

Miałem rower. Ostre koło. Chciałem być modny a może po prostu lubiłem czuć jak pracują uda w połączeniu z dreszczykiem emocji jazdy bez hamulców. Jednak Artur przyszedł do mnie i powiedział:

– Nie oj nie! Ty jesteś ortodoksyjnym skejtem, nie możesz jeździć na rowerze.

Usiadłem i pomyślałem o telewizorze w pokoju mamy. Kanapki podawane przez ojca widelcem oglądając załogę G, zanim na chwilę zaginął, Robert de Niro w „Taxi Driver”, pierwsze prawdziwe pornosy na Filmnecie. Gdzieś pomiędzy zmianą z czarnobiałego telewizora „Neptun” na kupionego w Peweksie „Panasonica” oglądałem film jak goście ścigali się na rowerach po Nowym Jorku. Absolutnie nie ciągnęło mnie do kolarek. Zazwyczaj czerwonych, z przerzutkami. W tym momencie Artur wzdrygnął się.

– Lepiej opowiedz coś o Jimie Morrisonie!

Machając ręką przerwał moją egzystencjalną podróż w dzieciństwo po zjedzeniu orzeszków ziemnych.

Leżymy w pracowni na siódmym piętrze. Dwie pary. Ten moment kiedy czujesz młodzieńczą wolność. Bez matki i bez ojca. Wszyscy chcemy być jak Jim. Co prawda picie piwa to wyczyn a papierosy jeszcze większy, nigdy nie widzieliśmy nawet trawki, ale to ma się zmienić. Bardzo szybko zmienić.

Za drzwiami czyhała na nas, w tybetańskiej masce, chichocząc trochę, eksplozja narkotyków.

Dodaj komentarz

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress