O tym, jak pasja podróżowania spowodowała, że Krzysiek Sereczyński wylądował na kontynencie australijskim i o tym, jakim człowiekiem jest Ross Forknall, którego autor artykułu poznał na Czerwonym Lądzie.

 

Dude I could write why I started skateboarding blah, blah, blah, bla, but really, Skateboarding is my sanity, and skateboarding is my insanity. It’s what gets me through the mundane and the monotony of life, that’s it. It means more to me than any human word can describe.


Całkiem niedawno wróciłem z podróży po Australii, gdzie spędziłem ostatni rok mojego życia. Może nie wszyscy wiedzą, kontynent ten nieco wyróżnia się poziomem jazdy na deskorolce od reszty świata, a zwłaszcza od Europy. Nie byłem tym specjalnie zaskoczony, ponieważ był to już mój drugi wyjazd na Antypody. Na sam początek wspomnę, że rodzina, przyjaciele, znajomi wiedzą dobrze, iż kocham podróże i będąc w jednej już planuję kolejną. Można nawet z lekkim przymrużeniem oka zaryzykować stwierdzenie, że w Polsce bywam tylko pomiędzy różnymi skate tripami.

 

Tym razem będąc w Australii pierwsze pół roku spędziłem w cudownym, tętniącym życiem Melbourne (leżącym w samym sercu zatoki Port Phillip). Mieście pełnym galerii, muzeów, otwartych przestrzeni i zielonych zakątków, które przyciągają uwagę nawet mega wymagających turystów.

Mieszkańcy Melbourne uznawani są za najbardziej zadowolonych ludzi na świecie. Scena deskorolkowa jest tam ogromna a poziom jazdy cholernie imponujący… Ale dziś nie będzie o Melbourne. Dziś chcę opowiedzieć wam o Adelaide, mieście zwanym inaczej „City of churches”, słynącym z uroczych plaż oraz spokojnego stylu życia. Tam mieszkałem i pracowałem przez ostatnie pół roku, a co więcej spotkałem niesamowicie ciekawego, barwnego człowieka, który nazywa się Ross Forknall. To o nim jest ten mój krótki tekst.

Gdyby nie było nic więcej w tym gościu ponad to, że jeździ na kątach w niewyobrażalnie ekstremalny, nadludzki sposób prawdopodobnie ten artykuł nigdy by nie powstał.

 

Ross urodził się w Anglii, w niewielkim miasteczku Ferndown. Tam od najmłodszych lat zaczynał deskorolkową przygodę z ekipami Colehill, Hotmank oraz Kings. Po pewnym czasie był na tyle dobrym skaterem, że bez wahania wystartował w zawodach z największymi nazwiskami skateboardingu w UK. Pomimo że rewelacyjnie mu szło (z pierwszej ligi angielskiej do ligi amerykańskiej miał niewielki krok do pokonania) to w tym momencie swojego życia podjął decyzję, by zostawić Anglię oraz Europę i polecieć na kraniec świata. Jego nowym domem stał się kontynent australijski. Zamieszkał na południu, w niewielkim Adelaide. To miasto od niespełna ośmiu lat jest miejscem, gdzie bohater artykułu żyje, jeździ na desce i dobrze się czuje. Scena, od której się odbił, słynie chociażby z Cale’a Nuske’a (niegdyś członek teamu ES shoes oraz Cliche skateboards). W niedługim czasie od przyjazdu do Rossa zaczęły spływać ciekawe propozycje od lokalnych sponsorów (i nie tylko), które systematycznie odrzucał, aż do chwili, gdy jedna z największych amerykańskich firm produkujących deski zaproponowała, by dołączył do bardzo znanego teamu. Ów team miał właśnie w planach przemierzyć Australię. Ross nigdy specjalnie nie szukał rozgłosu, ani wcale nie zabiegał, by zostać tak zwaną “gwiazdą” deskorolki. Mimo to przyjął zaproszenie. Postanowił spróbować i wyruszył z nimi w drogę. Jednak po trzech dniach zdecydował odłączyć się od touru, tym samym rezygnując z dalszej współpracy.
Nieco zaskoczony jego decyzją spytałem:
–  Ross, dlaczego odszedłeś? Przecież na ten moment to była największa szansa na ,,karierę deskorolkową” w twoim życiu. Szansa na to wszystko o czym marzy niejeden skater.
Ross odparł:
– Kris, miałem okazję bardzo dobrze poznać ludzi tego teamu. Jadłem z nimi, jeździłem na desce, rozmawiałem, odpoczywałem… i wierz mi, zrozumiałem, że nie mam zamiaru stać się częścią obwoźnego cyrku. Ta objazdówka to nie dla mnie. Ludzie tworzący tą ekipę i ja nie pasowaliśmy do siebie, dlatego zrezygnowałem z kontynuowania touru. Zrezygnowałem również ze sponsoringu i wróciłem do Adelaide na własny koszt.

 

Z dalszej rozmowy wiem, że odesłał wszystkie rzeczy, które otrzymał od sponsora na adres dystrybucji, by zakończyć współpracę na dobre. Wyjaśniał mi dalej, że pośród ludzi z teamu nie czuł się do końca wolny i nie był do końca sobą. Nie powiem, zaimponował mi. To jest właśnie Ross: bezkompromisowy, niepokorny (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), ceniący wolność ponad wszystko gość. Ross jest niesamowicie życzliwym i uczynnym człowiekiem. Gdy jest na desce zawsze znajdzie czas, żeby z każdym porozmawiać, pożartować, czy też doradzić jak możesz zrobić trik, z którym masz kłopot. To jest koleś o wielkim, otwartym serduchu na drugiego człowieka, a jazda na deskorolce jest dla niego czymś więcej, niż tylko okazją do pokazania swoich niezwykłych umiejętności. Kiedy poznałem Rossa, z początku nie miałem bladego pojęcia jak nietuzinkową osobowością jest. Szybko, bo już po pierwszym naszym spotkaniu odkryłem w nim przyjaciela na całe życie.

Z czasem – który w Australii płynie nieco wolniej – faktycznie staliśmy się bardzo bliskimi kumplami i spędzaliśmy ze sobą masę wolnego czasu jeżdżąc na desce, ale też poza nią. Doszedłem do wniosku, że Ross wart jest tego, żeby napisać o nim choć krótki artykuł. Oprócz deskorolki jest też mega freakiem. Jedna z jego super zajawek polega na zapuszczaniu się do dawno zamkniętych  fabryk, skąd pozyskuje różnorakie zniszczone sprzęty oraz elementy, na przykład: wyposażenia starego oświetlenia, czasze ogromnych lamp oświetlających niegdyś hale fabryczne, długachne pręty i robi to często w ryzykowny sposób. Potrafi przy okazji totalnie zmieniać zastane miejsce, tworząc w nim kąty, murki i kreując nowe skatespoty.

 

Ross ma jeszcze inne niecodzienne zajawki. Od czasu do czasu zwozi te różne stare, niepotrzebne nikomu elementy z owych opuszczonych miejsc do przydomowego garażu, gdzie wszystkie one, dzięki twórczym pomysłom Rossa, zaczynają nabierać nowego znaczenia i zyskują drugie życie. Ross jest z zawodu spawaczem, ale w życiu totalnie pozytywnym świrem jak już sami wiecie. Co więc robi z tymi wszystkimi odpadami? Łączy te “skarby” z elementami innych instalacji, które znalazł wcześniej porozrzucane po zakątkach Adelaide i spawa je w ogromne wolnostojące lampy. Lampy te lądują potem na jego D.I.Y. spocie, żeby mogły być użyteczne w dogrywaniu kolejnych materiałów do nowego editu, który powstaje przy pomocy filmera, Marka Gerkiego. Zapewne już za kilka miesięcy ten ciekawy materiał pojawi się w necie. Nie chciałbym wam nic tutaj dziś spoilerować, ale ten gość buduje swój własny Full Pipe do tego partu!

 

Niestety wszystko co dobre, kiedyś się kończy, jak i mój pobyt w Adelaide dobiegł końca. Kiedy 3 tygodnie temu Ross wraz z kumplem Markiem odwoził mnie na lotnisko, z którego leciałem do Polski, obiecał mi wtedy, że zobaczymy się szybciej niż myślę. Tak więc możecie być pewni, że pojawi się w Polsce, w Łodzi w niedalekiej przyszłości i będziecie mieli okazję poznać go osobiście. Ross, przyjacielu chcę ci powiedzieć: pozostań sobą i tak trzymaj.

 

tekst: Krzysztof Sereczyński
foto: Jasper Leijs

#dizastermag19

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress